środa, 11 grudnia 2013

Rozdział 63.

No, to ktoś jeszcze pisał próbne gimbazjalne i chce ze mną pomarudzić? ^^
______________________

Byłam wewnętrznie rozdarta. No bo jednak Zielonotrawna wreszcie nie będzie zatruwać mi życia, ale z drugiej strony umarła straszną śmiercią.
- Nie wierzę. - Lee zakryła twarz dłońmi. - Voldemort powrócił, śmierciożercy się reaktywują, zabiją mnie i ciebie, i Amebę, i w ogóle innych, zaraz zwariuję - zaczynała swój słowotok, a z każdym słowem mówiła coraz głośniej i piskliwiej.
- OGARNIJCIE SIĘ WY WSZYSCY! - wydarł się Potter.
- Nie drzyj, kurwa, mordy - warknęłam. - Może jesteś za głupi, żeby to zrozumieć, ale ktoś właśnie umarł.
Natychmiast pożałowałam, że to powiedziałam. Przed oczami przeleciał mi wizerunek Albusa Pottera.
Odwal się od niego, głupia krowo, oznajmiła Ameba w mojej głowie. Nie byłam w nastroju do kłótni, więc jej odpuściłam. Niech się cieszy.
- Musimy się dowiedzieć, kim naprawdę jest Collins.
- Na pewno nie człowiekiem - stwierdził cicho Malfoy. TO ON TAM BYŁ?!
- To, że kogoś zabił, nie znaczy, że nie jest człowiekiem - zaprzeczyłam.
Spojrzał na mnie z politowaniem.
- Gybyś zobaczyła tego, kto zabił twoich rodziców, usiadłabyś z nim przy kawie i ciasteczku i normalnie rozmawiała?
Tak, tym mnie przymknął. Westchnęłam ciężko.
- No ale ktoś o tym musi się dowiedzieć. - Blair zamachała rękami. - Przecież muszą poinformować rodzinę... prawda? - zapytała niepewnie, a w jej głosie było tyle nadziei, że to jednak okaże się głupim żartem.
- Właśnie, nie mogą tego zatuszować. Ona musiała kogoś mieć. Męża, chłopaka, kogokolwiek - odezwał się Longbottom.
- Pewnie, wyobraź sobie ją z chłopakiem - warknęłam.
- Wiesz, ciebie trudno wyobrazić sobie w Hogwarcie, szlamo.
- Longbottom - syknął ostrzegawczo Malfoy.
- Ja uważam, że Collins chciał się na niej za coś zemścić. Może chodzili razem do Hogwartu albo coś? - podsunęła Amanda.
- I za to by ją za... POTTER! - Ameba pstryknęła palcami.
- Nie krzycz na mnie.
- Twój ojciec chodził do Hogwartu z Greengrass! - wykrzyknęła triumfalnie. - Spytaj go, czy kojarzy Collinsa.
- Tak jest, kapitanie Durntlig! - Potter zasalutował.
- Chyba nic innego nie możemy zrobić. - Blair wstała z podłogi i otrzepała kolana. - Idźcie do swoich nor, ja i Ameba musimy porozmawiać.
***


Jedno mnie zastanawiało - kto teraz będzie prowadził OPCM? Raczej wątpiłam, że znajdą kogoś w jeden dzień. No i każdy, bez wyjątku bardzo cieszył się z tego powodu, w końcu przez jakiś tydzień odpadnie jedna lekcja.
I wszyscy, bez wyjątku bardzo się zdziwili, kiedy rano McGolonka ogłosiła, że znalazła już nauczyciela na wolne miejsce. Przebiegłam szybko wzrokiem, ale równie dobrze mogłabym tego nie robić. Ktoś, czyli Ameba wcześniej zauważył zmianę.
- TEDDY! - wykrzyknęła i z dzikim wrzaskiem pobiegła do stołu nauczycielskiego, by zgnieść Lupina w uścisku. Miał na sobie granatową szatę i, o dziwo, ciemne, proste włosy. McGolonka z oburzeniem spojrzała na nich, hogwarcki naród otworzył usta w zdziwieniu, a Teddy uśmiechnął się przepraszająco, wciąż tuląc do siebie Amebę.
Po tym roku szkolnym McGolonka chyba pójdzie do psychologa. Musiała policzyć do dziesięciu i wziąć głęboki oddech, żeby się uspokoić.
- Panno Durntlig, od dzisiaj jest to nauczyciel, a spoufalanie się z nim jest głęboko niepoprawne - oznajmiła przesadnie spokojnym głosem. Nie wiem, skąd ona to słownictwo wzięła, wystarczało powiedzieć Amebie, żeby wracała na miejsce. Potem zaczęła coś jeszcze pierdzielić, ale to już nie było warte uwagi.
- Ja bym chyba nie wzięła tej roboty, gdybym wiedziała, że zabili mojego poprzednika - powiedziała Amanda.
- Jakbyś nie miała czegoś innego, tobyś wzięła - odparł Nick. Wolałam się nie odzywać, wyczuwałam kolejną małżeńską kłótnię. Rzuciłam okiem na Malfoya, który był trochę otumaniony, w końcu Greengrass to jego ciotka, i poszłam do puchońskiego stołu, gdzie jak zwykle przywitały mnie nieprzychylne spojrzenia.
- Suń dupę. - Machnęłam ręką na jakiegoś Puchona, chyba nawet z naszego roku, który posłusznie przesunął się w lewo. Ameba była w bardzo dobrym nastroju, Blair zresztą też.
- No, to kiedy ogarniamy patronusy? - zapytała wesoło Blair i nałożyła sobie na talerz kupę jakiejś sałatki.
- Wy się najpierw nauczcie niewerbalnych może. - Wzięłam widelec od tego samego Puchona, któremu zajęłam miejsce i zaczęłam jeść razem z Blair.
- To będzie na lekcjach w tym roku, a patronusy dopiero w przyszłym. No prooooooszę, bez ciebie nic nam nie wyjdzie! - Ameba zrobiła te swoje maślane oczka. Pokręciłam powątpiewająco głową, przymknęłam oczy i oznajmiłam:
- Okej. Ale mam warunek. - Wstrzymały na chwilę oddech. - Załatwicie mi jakiś talerz, bo głupio mi ciągle wszystko brać od innych.
***
Koło osiemnastej usłyszałam słodki głosik Blair, nakazujący "natychmiast przyjść do Pokoju Życzeń razem z Malfoyem, bo jak nie to mi nogi z dupy powyrywa". Zniknęła z mojej głowy zanim zdążyłam jej powiedzieć, że jeśli by to zrobiła, i tak nie mogłabym nigdzie przyjść.
Naprawdę nie miałam ochoty pokonywać ośmiu pięter z Malfoyem u boku. Rozejrzałam się i kiedy go namierzyłam, krzyknęłam do niego. Posłusznie wstał z kanapy, na której Rózia ostentacyjnie przeczesywała palcami jego włosy. Rzuciła mi spojrzenie pełne nienawiści i pogardy.
- Lepiej, żeby to było coś ważnego - warknął.
- Ja cię nigdzie nie zapraszałam, ale Blair mówiła, żebym wzięła cię ze sobą do Pokoju Życzeń. No więc ja idę, a ty rób, co chcesz.
Wstałam i zdążyłam dojść do połowy korytarza, gdy usłyszałam za sobą szybkie kroki. Poczułam rękę Malfoya na ramieniu i natychmiast ją strzepnęłam.
- Po co my tam idziemy? - zapytał na którychś schodach.
Stanęłam na środku, dokładnie przed nim. Dobrze, że dwa stopnie wyżej, inaczej nie sięgałabym wzrokiem do jego oczu.
- Okej, więc teraz nastaw się na odbiór. Wkurwiasz mnie, Malfoy - wyraźnie wyartykuowałam każdą sylabę. - Nie odzywaj się do mnie, nie dotykaj mnie i nawet na mnie nie patrz. Zrozumiałeś?
Nie zaczekałam, aż odpowie, po prostu dalej wspinałam się po schodach. Prawie z nich spadłam, kiedy usłyszałam Malfoya w mojej głowie.
- Słyszałaś, że niechęć to skrywany pociąg seksualny? - Gdybym odwróciła głowę, zobaczyłabym go pewnie z chytrym uśmiechem na twarzy.
- Myśleć do mnie też ci nie wolno - warknęłam na głos, po czym grzecznie się wycofał, a ja tylko modliłam się w duchu, żeby się nie zarumienić. Nie odzywał się do mnie aż nie doszliśmy do Pokoju Życzeń.
- No i? Co mamy pomyśleć?
- No, chyba to co zawsze, nie?
Chwilę później ukazały nam się wielkie drzwi, a za nimi Potter, Blair, Longbottom, Ameba, Amanda i Lee. Wszystko wyglądało tak jak zwykle. Materace na ścianach, jakieś książki, inne pierdoły.
- Nareszcie! - wykrzyknęła Lee. - Chyba możemy zaczynać. Wszyscy wiedzą, jak to się robi. Musimy po prostu znaleźć najszczęśliwsze wspomnienie. - Obróciła się i dopiero wtedy zauważyłam, że czerwone włosy urosły jej już do ramion.
Każdy znalazł sobie własny kącik i zanim pogrążyłam się w swoih wspomnieniach, zauważyłam porozumiewawcze spojrzenia Pottera i Malfoya. Mogliby się nauczyć trochę przyzwoitości i nie obrzydzać ludziom życia.
Nie miałam pojęcia, które wspomnienie jest najlepsze. Rodzice odpadali. Może to, jak poznałam Amebę? Nie, w sumie nawet tego nie pamiętałam. Amebka była ze mną od zawsze. Pierwszy dzień w Hogwarcie? Skupiłam się mocno na tym przyjemnym cieple, które zawsze czułam, kiedy przekraczałam próg hogwarckich drzwi. Wymamrotałam cicho Expecto patronum, ale nie pojawiła się żadna, nawet najmniejsza oznaka patronusa. Zanim zdążyłam spróbować ponownie, usłyszałam, jak Lee krzyczy:
- JA NIE MOGĘ, WYSZŁO MI, WYSZŁO!
Okej, to był prawie pisk. Co prawda wyczarowała tylko mgiełkę, ale... łał, to i tak było niezłe. Jak na pierwszy raz. Mimo całej mojej sympatii do niej, i tak wkurzyło mnie to, że jakiś byle Gryfon był lepszy ode mnie.
Próbowałam jeszcze kilka razy, aż Potter nie zawołał, że na dzisiaj koniec. Opuściłam różdżkę ze zrezygnowaniem, a Ameba i Lee podeszły do mnie. Amanda o dziwo zniżyła się do rozmowy z Blair. Robi postępy, muszę ją pochwalić potem.
- Chyba tylko staremu Pottera udało się wyczarować patronusa za pierwszym razem.
- Przecież nie zamierzam się rzucić z Wieży Astronomicznej tylko dlatego, że nie udało mi się wyczarować mgiełki z różdżki - odparłam lekceważąco.
- No to chodź do naszego puchońskiego pokoiku i zrobimy jakiś rozjeb.

***

Siedziałyśmy we trójkę w naszych lochach - ja, Amanda i Iga - i obgadywałyśmy wszystkie Ślizgonki po kolei. Może i nasz naród był solidarny, ale tylko w obliczu zagrożenia. 
- Ona wygląda jak żyrafa - mruknęła Amanda na widok piątoklasistki z ciemnymi włosami związanymi w kucyk i bardzo długą szyją. 
- Kurwa, nie mogła większych szpilek założyć - zgodziła się Iga. - Nawet ja takich nie mam - mówiąc to, zrzuciła swoje małe, przy tej lasce, obcasy i położyła nogi na moich kolanach. 
- Gdzie z tymi krzywymi girami - oburzyłam się, ale Iga tylko wzruszyła ramionami.
- Starkweather zaraz zrobi dziurę nosem w pergaminie - zauważyła Amanda.
- Takiej tapety to nawet ja w swoim pokoju nie mam. - Wskazałam na Parkinson. Odwróciłam głowę i nagle zastygłam z ręką podniesioną do góry. - Czy ja widzę podwójnie, czy tam jest dwóch Malfoyów? 
Amanda  i Iga podążyły za moim wzrokiem, po czym spojrzały na mnie z politowaniem. 
- Przecież to jest jego brat. 
- TO ON MA BRATA? 
Okej, to pytanie usłyszał chyba cały pokój wspólny łącznie z dwoma Malfoyami. Ups.
Spojrzałam na nich jeszcze raz. Siedzieli razem przy stoliku i Dean chyba tłumaczył coś temu dzieciakowi. Byli prawie identyczni, tylko że Dean był wyższy i miał mocniejsze rysy twarzy.
- Nie wierzę, że nie wiedziałaś. - Iga parsknęła śmiechem. 
- Przestań, oni mają teraz kryzys - wydusiła Amanda między salwami śmiechu. Przysięgam, zabiję je kiedyś. Prychnęłam, zrzuciłam z siebie Igę i podreptałam do Puchonów. 


- Pierdolę, zostaję lesbijką - oznajmiłam.
- Nie można ot, tak zmienić orientacji - wtrącił Potter, który rozwalił się po drugiej stronie Ameby i wpierdzielał Fasolki Wszystkich Smaków.
- Do ciebie nie mówiłam.
Ameba uniosła ręce.
- Czuję się osaczona. Potter, spieprzaj.
Na szczęście słuchał się jej jako tako i opuścił piwnicę z miną zbitego psa.

- Ja uważam, że powinniście do siebie wrócić - stwierdziła spokojnie Ameba. Myślałam, że się przesłyszałam.
- Że co proszę? 
- Idź umyć uszy. - Ameba przewróciła oczami. - Powiedziałam, że masz dalej być z Malfoyem.
- Parę godzin temu powiedziałam mu, żeby się wreszcie ode mnie odwalił. 
- No to teraz powiesz mu, że jednak zmieniłaś zdanie. - Sięgnęła po talerz, stojący na stoliku obok. Ogólnie było tam dużo stolików z talerzami i żarciem, jak to u Puchonów. - Ciasteczko? - zaproponowała z anielskim uśmiechem.
- Nigdy w życiu się do niego nie odezwę - oznajmiłam kategorycznie.
- Jakaś ty uparta! - Wyrzuciła ręce w górę w geście bezsilności i prawie wywróciła  talerz z bezcennymi ciastkami. - W takim razie ja to zrobię.
Nie no, ten dzień był jakiś dziwny. Już sobie wyobrażam Amebę spokojnie rozmawiającą z Malfoyem. 
- W dupie chyba. Prędzej przestaniesz jeść.
Ameba rzuciła mi spojrzenie pod tytułem "nie wiesz, na co mnie stać" i pochłonęła następne ciastko.
Puchoni naprawdę mają zajebisty metabolizm.
***
Obudził mnie ktoś, kto mną potrząsał i miał czerwone włosy, czyli Lee. 
- Kurwa, co ty tu robisz? - Usiadłam na łóżku i zmierzyłam ją wzrokiem. W ręce trzymała poduszkę, miała na sobie jakąś powycieraną koszulkę i krótkie spodenki, a pod oczami sińce. No i niezłą szopę na głowie. 
- Śniło mi się, że Collins ci coś zrobił - oznajmiła i wpakowała się na moje łóżko. - Więc przyszłam sprawdzić, czy wszystko w porządku.
- Tak, byłoby świetnie, gdyby nie to, że ktoś właśnie mnie obudził - warknęłam. - Więc może wrócisz już do siebie?
Nie to, że jej nie lubiłam (Merlinie, przyjaźnię się z Gryfonką, życie jest dziwne), ale ona mnie przecież obudziła!
- Nie zasnę sama - powiedziała płaczliwym głosem. Spojrzałam wymownie w sufit.
- Nie wierzę, że będę spała z Gryfonką - wymamrotałam, po czym z powrotem zakopałam się w pościeli, odwracając tyłem do Lee. - Jak się będziesz rozpychać, to wypierdalasz stąd w podskokach, jasne?
Odpowiedział mi tylko niewyraźny bulgot spod poduszki. 
____
Zróbcie mi ładny prezent na imieniny i skomentujcie *uśmiecha się przymilnie*

środa, 4 grudnia 2013

tak.

No więc Dianka została oddelegowana do napisania ogłoszenia. 
Dianka pisze i Dianka umiera, ponieważ w tydzień próbuje wbić sobie do głowy całe trzy lata gimbazjum. Wspominałam już o olimpiadach z polskiego i chemii i fhuj dużej ilość sprawdzianów? Nie? No więc wspominam.
Dziwni mugole wymyślili sobie egzaminy próbne, a jeszcze dziwniejsi mugolscy nauczyciele, że od tego będą zależały oceny na półrocze. Fuck logic. 
Mogłabym tak marudzić all day all night, ale chyba jestem zbyt leniwa na to. Muszę napisać miniaturkę i dwa rozdziały do świąt, ale co tam, sen jest dla słabych. Przysięgam na Styks, że się wyrobię. 
A rozdzialik będzie zarąbisty.
Tak myślę.
Eee, do 20.12 się wstawi (?)

poniedziałek, 18 listopada 2013

Rozdzialik 62


Nie będę się pluć, miłego czytania, przepraszam, że musieliście tyle czekać, ale łapcie co jest :D !


__________________________







- To niedopuszczalne. Absolutnie sobie chyba z nas sobie jaja robią. Tak dłużej nie będzie! - ogłosiłam tryumfalnie, a kilkoro Puchonów zawtórowało mi radosnym okrzykiem.  - My to zmienimy! I zrobimy to jak najszybciej!
 Może rok szkolny w Hogwarcie rozpoczął się stosunkowo niedawno, ale brak imprez był wręcz niemoralny.
 Ja rozumiem, że teraz jest czas na gnojenie kotów, wypakowywanie kufrów, odkrywanie zapasów hogwarckiego kakaa i rozkoszowania się jesiennymi deszczami, ale nie popadajmy w paranoję.
 Hogwart bez dzikich imprez to nie Hogwart.
- Dlatego, kochani, bierzemy sprawy w swoje ręce, i organizujemy jedną z najwspanialszych, najbardziej niezapomnianych i głośnych wix! Uroczyście ogłaszam, że organizujemy Pierwszą Imprezę Tego Roku! - tłumik zgromadzonych w pokoju puchońskim borsuków zapiszczał radośnie, zaklaskał i pozwolił mi po chwili dalej przemawiać - a jak wiemy, najlepsze imprezy robi się gdzie?
 Co po niektórzy spojrzeli po sobie ze znaczącym uśmiechem.


                                                               *  *  *


-Potter? - mruknęłam unosząc się na chwilę na łokciach, ale nie otwierając oczu.
-Nie, to ja - odpowiedział mi znany głos, Longbottom.
- Powiedz Potterowi, że ma tu przyjść, bo mam zamiar zorganizować piękną imprezę. - powiedziałam opadając z powrotem na łóżko Jamesa, nie racząc obdarzyć Gryfona moim spojrzeniem.
- Czyli ty załatwiasz żarcie, a my martwimy się o resztę? - zapytał z wyrzutem.
 Zazwyczaj ta reszta oznaczała zabezpieczenie miejsca przed potencjalnymi samobójcami, mordercami, kotkami, nauczycielami i innymi sekciarzami tudzieć Filchem którego ze swoją aseksualnością nawet do pedofili zaliczyć nie można, reszta oznaczała również zorganizowanie alkoholu, narażanie się na wykrycie pierdylionów litrów procentów pod łóżkami, kołdrami, w szafach etc., ponoszenie odpowiedzialności za dzikie imprezowanie w dormitorium, ofiary, a następnego dnia zeskrobywanie mózgów ze ścian, wywlekanie zwłok, nieprzytomnych, sprzątanie, wycieranie rzygowin i dopilnowanie aby każdy wrócił prędzej czy później do swojego łóżka w jako takim stanie.
- Tak, załatwcie resztę - mruknęłam, machnęłam dłonią i sięgnęłam po kanapkę.
 Cierpiałam na syndrom przemęczenia, zdecydowanie za dużo robiłam.
 Nie żebym nie doceniała tego, że mogę opuszczać większość lekcji, a nawet zdecydowaną większość dzięki wszechobecnemu panującemu przekonaniu że ,,ona tylko się źle czuła, ona wszystko nadrobi!''...
Tak naprawdę jedyne co robiłam to łażenie do testrali i jedzenie, względnie pilnowanie, żeby Potter się nie zabił, bo ten to potrafi potknąć się na płaskiej, prostej drodze o powietrze.
- Ty na lekcje idź, albo coś. - powiedział Gryfon i wskazał na drzwi.
- Właśnie robię to coś, Longbottom.
 Wzruszył ramionami widząc że dalsze negocjacje nie mają sensu i zabrał się za pisanie eseju na historię magii dla Binnsa, jednak ja, nie mogąc znieść jego ciągłego mamrotania o wojnach i pokojach podniosłam mój zgrabny puchoński tyłeczek i wyprowadziłam go z ich dormitorium.
 Na korytarzu wpadłam na Pottera.
-Rany, ty urosłeś! - stwierdziłam po tym, że wpadłam na klatkę piersiową chłopaka, tak jakby jakikolwiek postęp ewolucyjny nawet w postaci kilku centymetrów był u Gryfona cudem natury.
- A ty nie. - stwierdził ze słodkim uśmiechem.
- A ty śmierdzisz! - warknęłam.
 Podniósł miotłę, którą trzymał w prawej dłoni i pomachał mi nią przed oczami.
Wzniosłam oczy ku niebu i poczłapałam dalej.



                                                          *  *  *


Każdy Puchon ma tak, że czasem mu coś odwala.
Raz na miesiąc, przez 30 dni.
Tak więc skakałam sobie przez korytarz, niosąc książki do transmutacji, gdy nagle wpadło na mnie stadko pierwszoklasistów, poruszające się z prędkością Puchona widzącego żarcie. Rzuciłam okiem na ich krawaciki, błysnęło trochę srebra, trochę zieleni, a ja dłużej nie mogłam, po prostu nie mogłam znosić ciągłej anarchii na korytarzach. Rzuciłam podręczniki pod nogi jakimś ludziom, odwróciłam się i z przewrotnym błyskiem w oku mruknęłam swoje pod nosem celując w bandę rozchichranych bachorów różdżką.
Śmiechy ucichły, usłyszałam kilka wrzasków i jak ludzie otaczają ciasnym kręgiem poszkodowaną grupkę.
Odwróciłam się na pięcie i pomknęłam do dormitoriów puchońskich.
-Panno Durntlig!!! - oho, McGolonka będzie się pluć.


                                                          *    *   *

-Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że powinni zostać powiadomieni twoi rodzice? - profesor spytała rzeczowo.
- Ale proszę pani... - zaczęłam przeciągle nie łapiąc kontaktu wzrokowego.
- Żadnego ale! Doskonale wiesz, że takie zachowanie jest tu niedopuszczalne! Karanie pierwszaków powinnaś zostawić kadrze! - warknęła.
- Pani profesor. Oni chcieli mnie STRATOWAĆ. - powiedziałam wstając z krzesła.
- Nie stratowaliby cię chociażby chcieli, poza tym, wezwałam cię w tu innej sprawie.
 Całe życie i przewinienia przeleciały mi przed oczami. Dyrektorka miała pierdylion haków na mnie. Zamilkłam i usiadłam.
- Nie powiedzieliśmy o tym uczniom, ale zważając na wydarzenia jakie mają miejsce w Hogwarcie co roku... - nie żeby coś, ale w Hogwarcie to się jednak dzieje - ... założyliśmy magiczny podsłuch w dormitoriach. - skończyła, a mnie opadła szczena.
- Jaja sobie pani robi?
- Słownictwo...
- Czy drwi sobie pani ze mnie, pani profesor?
- Tak, czy inaczej, nie sądzę, aby pierwsza impreza - prawie wysyczała ostatnie słowo - miała dojść do skutku. Jesteście tu aby się uczyć, a ty ostatnimi czasy reprezentujesz sobą jedynie jedną wielką dezorganizację, jesteś bezczelna i niereformowalna, w dodatku masz zły wpływ na otoczenie.
 Grzecznie się pożegnałam i wyszłam.
Głupia suka.
Głupia suka w głupiej szkole ustalająca głupie zasady. Głupie ograniczenia.
Ja mam zły wpływ na otoczenie? Ja? A nazwisko Potter to ona kojarzy czy nie bardzo?
Szłam wściekła korytarzem i czułam się jak Mojżesz. Na widok mojego wyrazu twarzy wszyscy usuwali mi się z drogi tworząc pewnego rodzaju moją własną ścieżkę. Nagle na coś wpadłam. Kogoś, do testrala jasnego.
Było niewiele osób, które w obecnej chwili by się do mnie zbliżyło.
- Diana!
- Wiem jak mam na imię. - odburknęła.
- Nie, nie! Diana! Jesteś...
- Wspaniała, niesamowita, perfekcyjna...
- Nie! Jesteś genialna! Do lochów marsz!
I popchnęłam ją w stronę ślizgońskich dormitoriów.
Kiedy tam wlazłyśmy, padło mniej wyzwisk w moim kierunku niż zazwyczaj, mniej klątw, ciężkich przedmiotów, żyć nie umierać.
Usiadłyśmy na kanapie i ślizgonka gestem ręki pozwoliła mi mówić.
- Jesteś ślizgonką. - oświadczyłam.
- Na Merlina, wiem jak mam na imię, ile mam lat i te sprawy, mów dalej! - powiedziała rozglądając się wokół.
- Może Gryfoni są po prostu tępi, a może nie kumplują się z Ślizgonami... Ale jak to zrobiliście? - zapytałam wskazując dłonią na cały pokoik.
- Co?
- Założono magiczne gówno, praktycznie jesteśmy śledzeni, ale jakoś kiedy planujemy wielkie rewolucje imprezowe przy kuchni nic się nie dzieje, kiedy pisnę słówko u kotów, wie o tym pani ...., Jesteście przebiegli, na testrala! Jesteście superaśni...
- Ameba, absolutnie nie. - spojrzała na mnie.
- Co nie?
- Nie wiem, prawisz komplementy, więc pewnie czegoś chcesz.
- A jeżeli tym czymś jest najlepsza noc w twoim życiu?
- Jeżeli tą najlepszą nocą ma być noc u Gryfonów, to nie. - fuknęła złośliwie.
 Zrobiłam maślane oczy i złożyłam dłonie jak do modlitwy.
- To mi Iga powie! - warknęłam nie widząc, żeby moje maślenie się do niej przynosiło rezultaty. Machnęła na mnie ręką, jak do kota, którego bezceremonialnie się przegania, a ja obróciłam się na pięcie i podeszłam do rozwalonej na kanapie postaci.
- CO CHCESZ KUPO? - przywitała mnie radośnie.
 Iga była Ślizgonką, zdecydowanie nie mniej jebniętą niż ja, i pewnie większość zastanawiałaby się czemu nie jest Puchonką, gdyby nie...
- Ja pierdzielę, i co, założyła miniówę krótszą od jej zwoju mózgowego i myśli że co? - ... gdyby nie krytykowała każdego na każdym kroku i gdyby choć troszeczkę lubiła ludzi.
- Ponawiam pytanie.
 Obdarzyłam ją firmowym uśmiechem w postaci wyszczerzu każdego kiełka i usiadłam zgrabnym (okej, nie) ruchem koło niej.
- Bo widzisz, Igusiu, wasz naród jakże inteligentny, przebiegły, mądry, sprytny...
 Dziewczyna zdążyła wybuchnąć głośnym śmiechem patrząc na hałastrę hasającą wesoło po jej lochach. Udałam, że tego nie było.
- I naprawdę, marny ludek borsuczy byłby niezwykle rad gdybyście użyczyli nam choć troszeczkę wiedzy jak usunąć ten zjebany moniczycototamrobitoring!
 Iga uniosła obie brwi i spojrzała na mnie z góry, co oznaczało, że myśli.
 Czasami jej się to zdażało.
- Czyżby Puchoni na to nie wpadli? - powiedziała po czym podniosła się do pozycji siedzącej.
- Pewnie wpadli, gorzej z Gryfonami. - Iga na dźwięk ostatniego słowa wybuchnęła śmiechem.
 Po czym wskazała palcem na grupkę odizolowaną od reszty społeczeństwa Hogwartu.
 Osóbki, które znosiły wszelkie zaklęcia typowo ograniczające uczniów, odkrywali system pytania studentów, zakładali podsłuchy w nauczycielskim i te sprawy.
 Grupka ta liczyła średnio do 5 osób na jeden dom.
 I była nawet powiedzmy sobie szczerze, w pewien pokrętny sposób czczona.
 Doskonale wiedziałam o jej istnieniu także u Gryfonów!
- No, a więc?
- Czas, moja droga, czas. Daj tym tępakom od Gryfków parę chwil po prostu. - mruknęła po czym na powrót rozciągnęła się na skórzanej kanapie i dała się pochłonąć oglądaniu sufitu.
 No dobrze, a więc skoro nikt nie panikuje, tylko ja jak zwykle wpadam w histerię...
 To dam temu czas i wezmę się za swoje.


                                                                 *     *     *



Z Igą uprawiałyśmy najpopularniejszy sport w Hogwarcie : biegi na eliksiry.
Pewnie wiele osób nie nazwałoby tego sportem, ale jako Puchonka potrafię ze wszystkiego zrobić sport ekstremalny.
Tak więc, poruszając się z prędkością pierdyliard na godzinę, przedzierając się przez bataliony pierwszaków i omijając grupki starszych czarodzieji, nie zważając na rzucane za mną przekleństwa i nie omieszkając wytrącić z rąk co po niektórym Krukonkom można było mnie uznać za jednego z lepszych biegaczy, a już na pewno za punktualną, czasami przynajmniej, osóbkę.
Zazwyczaj wpadałyśmy wtedy do klasy, zajmowałyśmy bylejakie miejsca i usiłowałyśmy przeżyć tą godzinę tortur.
Bahni zazwyczaj darła się na każdego po kolei, oświadczała, jak bardzo jest rozczarowana dzisiejszą młodzieżą, obdarzała nas uśmiechem nie sięgającym oczu i tak mijała jej lekcja, za lekcją.
Ale dzisiaj było jakoś inaczej.
Sprawdziła obecność dokładnie lustrując wzrokiem każdego meldującego się ucznia.
Poruszała się na swoich kilkunastocentymetrowych szpilkach bez jej wrodzonej gracji i co chwila zerkała na zegarek.
Większość osób skorzystała z jej dezorientacji i po prostu odsypiała zarwane nocki.
Natomiast mniejsza grupa obserwatorów wymieniała podejrzliwe spojrzenia.
Wszyscy natomiast, bez względu na poziom przytomności byli poinformowani o Pierwszej Imprezie w Hogwarcie u Gryfonów, która miała się odbyć bez względu na to, czy udało się nam oszukać monitoring, czy nie. Wszyscy doskonale wiedzieli, że jak zawalimy schodzy ciałami, potłuczonymi butelkami, rzygowinami i innymi skutkami ubocznymi przebywania z Potterem nikt tam nie wlezie, nie mówiąc o przerwaniu nam dobrej zabawy.
Dzwonek obwieszczający koniec ostatniej lekcji oprzytomnił nawet najmniej ogarniętych Puchonów, i wszyscy ruszyli jak jeden mąż do swoich dormitoriów, żeby się wypindrzyć, wylaszczyć i co tam jeszcze na imprezę.
Kiedy weszłam do dormitorium Hufflepuffu już większość Puchonek, wybierała jakieś szmaty spośród walających się aktualnie po całym Hogwarcie sukienek, miniówek, stringów, sukni balowych i tym podobnych bzdetów. Kilka wrzeszczało histerycznie, niektórzy usiłowali się jedynie przeczołgać przez to pobojowisko bliżej kuchni, ale poza tym wiele się to nie różniło od normalnego harmideru puchońskiego.
Jak już mówiłam, bycie Puchonem to styl życia.
Jesienne wieczory miały to do siebie że przychodziły wyjątkowo szybko.
-Ciemno już!
-To co?
-No to lecimy, no, już!
-Ej... - mruknęłam do prefekta.
- No co?
- Kiedy niby mają się włączać światełka na dziedzińcu? - mruknęłam ukrywając drżenie głosu.
 Każdy wiedział, że nocne migracje w Hogwarcie znacznie utrudniało oświetlenie dziedzińca.
 Prefekt spojrzał niedbale na zegarek.
- Pięć minut, mniej więcej.
- PIĘĆ MINUT!? EJ, NARODZIE!!! PIĘĆ MINUT!!! - wrzasnęłam, siejąc panikę.
- PIĘĆ MINUT!
- SZYBCIEJ!!! - tłum od razu pochwycił mój krzyk i poniósł go dalej, aż do kominka i cała grupka, niemała z resztą, wybiegła na korytarze szkoły, żeby jak najciszej, ale i najszybciej, niczym oddział ninja potoczyć się w kierunku wieży Gryffindoru.
 Na schodach spotkaliśmy oddzialik ślizgoński z którym pognaliśmy dalej.
 Obeszło się bez ofiar i wpadliśmy do Pokoju Wspólnego Gryfonów z dzikim, triumfalnym wrzaskiem.
- No to ten, kto miał przynieść czekoladowe żaby?
- Gdzie jest wódka?
- Tutaj zapasy przekąsek! Zimne napoje tam!
 Około pół godziny zajęły sprawy czysto organizacyjne, żeby przemienić sypialnie kotów w istne pole do imprezowania.
 Wszyscy stanęliśmy i podziwialiśmy nasze dzieło z rękami na biodrach, niczym architekci podziwiający nowowybudowany drapacz chmur.
- No to jak? - zapiszczała Diana, a nikt nie musiał za nią kończyć.
 Panie proszą panów, panie proszą się same, czy jak kto tam lubi, parkiet po chwili był po prostu pełny szalonych ciał chcących odreagować nienajlżejszy tydzień ,,nauki''. Jedni podpierali ściany czekając aż alkohol zadziała i na nich, odważniejsze grupki podrygiwały dzikie tanga, kilkoro osób grało w butelkę, pary rozmawiały żywo przy oknie...
 Zwykły początek imprezy.
 Do czasu.
 Nagle wszystkim parom z rąk wypadły kieliszki, butelki, przysmaki.
 Tańczący zamarli w bezruchu, a grający w butelkę przestali śledzić jej szalony ruch.
 Sama wstrzymałam oddech.
 Wszczęto alarm.
 I żeby to był zwykły alarm, taki dyscyplinarny, pod tytułem Koniec Tej Imprezy!
 O na Helgę!
 To był najprawdziwszy na świecie Alarm Wojenny!
 Nie było czasu na panikę, każdemu wkuto już od pierwszej klasy, że słysząc ten piszczący, irytujący dźwięk mamy stawić się w Wielkiej Sali.
- Ameba! - James przepychał się przez pierzchający w dół tłum, chwycił mnie za rękę, a ja złapałam ją ochoczo jak ostatnią deskę ratunku.
- Diana, Amanda, Lee! Tutaj! - krzyknęłam, a dziewczyny wspinając się na palce aby nie stracić nas z oczu biegły w podobną chociaż stronę.
 Zadziwiające jak długo to potrafi trwać.
 Wszyscy zaczęli szukać siebie nawzajem, każdy doskonale wiedział, że Alarm Wojenny wszczyna się od pierwszego ataku, który mógł spokojnie oznaczać pierwszy mord.
 Stawiliśmy się w Wielkiej Sali.
 Ustawiliśmy się tak, aby widzieć McGolonkę, która przestępowała z nogi na nogę i czekała, aż będzie mogła zabrać głos.
 Kadra nauczycielska, ale także Filch, oraz pani Pomfrey stali za nią.
 Oprócz Greengrass.
 Collins stał z boku ich wszystkich i obserwował nas uważnie, spokojnie.
- Moi drodzy, proszę przede wszystkim o spokój! Doceniam to, że zjawiliście się tu tak szybko! - była roztrzęsiona.
 Wszyscy ucichli, jak makiem zasiał.
- Ale musicie wiedzieć, że to nie są ćwiczenia, to nie żarty. Dzisiaj w Hogwarcie popełniono przestępstwo. Rzucono zaklęcie niewybaczalne, zaklęcie uśmiercające.
 Nikt się nie odezwał.
- W lochach zamordowano Daphne Greengrass.
 I w tej chwili większość wydała z siebie zduszony okrzyk, spojrzałam na Malfoya, w końcu był z nią spokrewniony...
 Zabijał swoje buty pustawym wzrokiem, ścisnęłam mocniej dłoń Pottera.
W jednej sekundzie wszyscy znieruchomiali, stanęli na baczność, podążyłam za większością i przybrałam podobną pozycję, ale Potter zmarszczył brwi buntowniczo i tego nie zrobił.
- Jak wiecie, moi drodzy, nikt nie powinien się o tym dowiedzieć - zaczął słodkim głosem Collins wychodząc przed dyrektorkę, wbiłam paznokcie w palce Jamesa, a ten postanowił grać jak i ja i złączył nogi, wyprostował się i spojrzał na nauczyciela. - Nie możecie o tym powiedzieć swoim rodzicom, a i żaden z waszych pozaszkolnych przyjaciół nie powinien się o tym dowiedzieć. Nie rozmawiajcie o tym też między sobą. Ja zostanę opiekunem domu Slytherin i wszyscy będą zadowoleni! - zakończył z akcentem.
,,Buty Collinsa'' - usłyszałam w głowie cichą myśl Lee i Diany jednocześnie. Dawno nie korzystałyśmy z legilimencji...
 Spojrzałam na jego pokryte szarawym piaseczkiem lakierki...
 Co mogło w nich budzić podejrzenia?
 Szary piach.
 Identyczny, jak ten, którym Filch posypał poprzedniego dnia śliskie schody do lochów, aby uczniowie się nie zabili.
 O MERLINIE!
- Możecie się rozejść. - mruknął majestatycznie i nas odesłał.
,, Do Hufflepuffu! '' krzyknęłam wręcz w myślach do Lee, Blair, Amandy, Diany, Pottera, Longbottoma i na Helgę, do Malfoya jednocześnie, żywiąc nadzieję, że ktokolwiek mnie posłucha.
Kiedy wbiegłam do pokoju puchońskiego, wpadłam w histerię, autentycznie.
Potter trzymał mnie w drżących ramionach, jego po głowie głaskała jakaś Puchonka, Jacks mruczał niezrozumiale coś pocieszającego, a reszta obmyślała plan działania.
- Co my mamy teraz zrobić? - zapytała Blair, jej nerwy zapewnie też były w strzępach.
- Ustalmy najpierw co się stało. - powiedziała rzeczowo Amanda i usiadła obok nas.
- Collins to genialny legiliment.
- Nie taki genialny, skoro nie wykrył oklumentów.
- Może upośledzony.
- Rzucił pewnie imperiusa na Bahni.
- Jest też mordercą.
 Burza mózgów była dobrym pomysłem, każdy wyrzucił co nieco z siebie i wiedzieliśmy już, na czym stoimy.
- Raczej nie działa sam. Za mało korzyści... - mruknął Potter przymykając zmęczone powieki.
- Wiecie co się zaczęło? - zapytała groźnie Diana. - Zaczęła się Trzecia Wojna. - dokończyła opierając się o ścianę.
Wolałam myśleć, że to pytanie retoryczne.
- Przesadzasz. - warknęła Blair.
Wszyscy bardzo chcieliby w to pewnie uwierzyć.


____________
proszę, skomentujcie troszkę, wszelkie opinie miło widziane!


~AMEBA

wtorek, 29 października 2013

Rozdział 61.



Jaram się tym, że znowu będę ciskać po Hogwarcie <3
TAK BARDZO MI TEGO BRAKOWAŁO.
HoH i Percico *u*
_________________
Pomińmy fakt, że prawie na pewno przez nas spaliło się całe Los Angeles.
Pomińmy fakt, że od miesiąca nie wiem, co się tam dzieje.
A wszystko to pomijamy, bo HOGWART, BITCHES.
Łażenie po Hogwarcie po dwóch miesiącach przerwy jest o wiele ważniejsze niż jakieś tam miasto. Mogę nawet przeżyć Malfoyów i Collinsa. O tak, ten ostatni sprawił, że zaczynam nie lubić transmutacji, a to już poważny błąd. W ogóle dziwnie tu jakoś. Może to dlatego, że jesteśmy w szóstej klasie, co mnie trochę przeraża. Ale Amebie też coś nie pasuje, więc to chyba nie dlatego. Bo ona ma gdzieś rok, na którym jest, i tak najważniejsze jest jedzenie.
Chociaż nie wiem, teoretycznie z nią nie rozmawiam.
Borze, kocham te ślizgońskie kanapy i to się raczej nigdy nie zmieni. I brakowało mi tego szumu jeziora za ścianą. To jest zdecydowanie lepsze od Pacyfiku czy co to tam jest.
Oczywiście przez pomyłkę wbiłam do piątych klas, bo przecież po co czytać naklejki na drzwiach? Te laski nadal patrzą na mnie, jakby chciały mnie zabić. W sumie to chyba poleciało w moim kierunku kilka Avad. Takich, które nawet muchy by nie zabiły. No nieważne. Kiedy w końcu trafiłam do właściwego dormitorium moja miłość do skrzatów domowych wzrosła o pierdyliard procent. Kocham te stworzenia, które co wieczór wsadzają termofory pod kołdry i same robią porządki.
Było dziwnie spokojnie. Pomijając fakt, że Weasley śmiała dotknąć moich rzeczy, a Malfoy po prostu istniał, nasz pokój wspólny i sypialnie były wręcz oazą spokoju. Zero wódki, ognistej i tych tam innych pierdół. Aż dziwne. Nienaturalne wręcz. Ale potrzebowałyśmy tego, ja i Amanda, po Los Angeles. Było bezpiecznie, ciepło i podstawiali jedzenie pod nos, nikt nie próbował nas spalić (na razie). Tamta noc była przerażająca. Będę się bała ognia albo coś. Potter już ma schizę. Chyba. W sumie nasza… ekhem, paczka, trochę się rozpadła. Wszyscy się pokłócili i tylko Lee latała od jednego salonu do drugiego, próbując nas jakoś połączyć.
I w końcu znalazła na to sposób.
- Ogarniamy patronusy. – Lee zignorowała mordercze spojrzenia posyłane przez Ślizgonów i usadziła tyłek na ławce obok mnie. Amanda zupełnie bezskapowo rozejrzała się i zgromiła wzrokiem kilka kotów, które wlepiały w nas oczy. Pełna konspira.
- Pewnie, a przy okazji się nie pozabijamy – prychnęłam. Naprawdę wybrała zły pomysł na to, żeby ze mną rozmawiać. Czekały mnie dwie godziny eliksirów z Bahni, a potem jeszcze Collins. McGolonka chyba jednak przeceniała moje możliwości samokontroli.
Lee posłała mi ciężkie spojrzenie osoby, która chciałaby wrócić do jedzenia.
- Błagam cię, chociaż ty to zrób.
Amanda przewróciła oczami. 
- Błagam cię, chociaż ty nie każ jej robić czegoś, czego najwyraźniej nie chce. - W sumie czemu nie? - Amanda prychnęła. - Obiecaj mi tylko, że nie będzie tam Malfoya. 
I właśnie w tym momencie usłyszałam głos wyżej wymienionego osobnika, który doprowadził mnie do szewskiej pasji
- Gdzie mnie nie będzie? 
Miałam ochotę zapoznać go z krzesłem.  
- W dupie u... A nie, tam też już byłeś - warknęła Amanda. Ślizgonki za dużo warczą. 
- To nie moja wina, że mój urok osobisty działa również na tą samą płeć. 
- Ja tego nie chcę słuchać - oznajmiłam, po czym gwałtownie wstałam. Mniejsza z tym, że zostawiłam pełny talerz (Puchoni by mnie zabili). Amanda poszła za mną jak posłuszny piesek. Oby Tarra nie potraktowała jej jako jedzenia. 
Po drodze zgarnęłyśmy zdechłe fretki od pani Skype. Fajna kobieta, nie powiem. Opiekuje się moją hipogryficą przez wakacje. Ameba ją wręcz ubóstwia.  
Tarra nas nie zabiła, a to już wielki sukces. Myślę, że fretki trochę pomogły. 
- Wiesz, co jest genialne? Mamy w chuj dużo wolnego czasu - powiedziała Amanda rozmarzonym głosem. 
- Na razie - mruknęłam. - Potem będziesz musiała się uczyć. 
Zamilkła na chwilę. 
- Jakieś wieści z Los Angeles? - Pokręciłam głową, odwiązując Tarrę. Cmoknęłam na nią (trochę dziwnie tak cmokać na hipogryfa, NOALE) i ruszyła lekkim kłusem. Musiała się jakoś wybiegać, pani Skype nie spuszczała jej z łańcuchów, a przecież nie puszczę jej, bo jeszcze mi ucieknie. 
Hogwart to chyba jedyna szkoła na świecie, w której uczniowie mogą mieć hipogryfy. 
- Też masz tak, że jak pomyślisz o tym, co się tam działo, to chcesz się zaszyć w jakimś cichym kącie? - wymamrotałam. 
- Ja ogólnie mam wrażenie, że to wszystko nasza wina. 
Zmierzyła wzrokiem Tarrę.
- Nie rozumiem, jak możesz lubić to coś.
- Ty nic nie rozumiesz. Nawet transmutacji. - Przystanęłam na chwilę i zmierzyłam ją wzrokiem. 
- Tak zupełnie przy okazji - zaczęła, spoglądając na zegarek - eliksiry trwają już od dziesięciu minut. 
- Kurwa - szepnęłam. - Bahni mnie zabije.

W ten sposób na starcie straciliśmy dwadzieścia punktów. Mało brakowało, a Gryfoni, którzy siedzieli w tym bagnie (czytaj: sali od eliksirów) razem z nami, nie zaczęli przez to świętować. 
- Mogę ich zamordować? - spytałam półgłosem Amandę, gdy siadałyśmy na krzesłach, udając skruszone.
***
- KURWA NO, JAK TE BACHORY ŁAŻĄ?! - wydarłam się na cały korytarz, kiedy po raz któryś wlazł na mnie jakiś kot. Ten, na którego wrzasnęłam, spojrzał na mnie przerażony i uciekł, po drodze taranując kolejnych niewinnych ludzi.  
- Hej, spokojnie, to tylko dzieciaki. - Amanda próbowała mnie jakoś ogarnąć. 
- JA PIERDOLĘ, KTO UCZYŁ TYCH GÓWNIARZY CHODZIĆ?! - odezwał się słodki głosik Ameby, która przedzierała się ku nam przez morze tych potworów.
 - Lata toto w kółka, kwadraty i trójkąty, ogarnąć się nie umie, no co to kurna ma być? - wydyszała. Razem zaczęłyśmy się przepychać w tłumie tych krasnali na zajęcia z transmutacji. Kiedy wyszłyśmy z tego zatłoczonego korytarza, Ameba westchnęła.
 - Pomyśleć, że kiedyś my też tak zapierdalaliśmy po Hogwarcie. 
- Wolę nie myśleć o tym, że też wpadałam ludziom pod nogi, serio - burknęłam.
 - A ty jeszcze jesteś obrażona? - zapytała zdziwiona. Amanda zupełnie niepotrzebnie wyjęła różdżkę. Przecież ja się potrafiłam kontrolować. 
- Co ty, nie widać mojego świetnego humoru? Skaczę z radości kurwa pod sufit - wysyczałam.
 - Przestań już, no. Puchoni też mają złe dni. 
Przewróciłam oczami, szybko się odwróciłam i przywaliłam głową w coś twardego. Coś, co potem okazało się panem Collinsem. 
Ups. 
- Młoda damo, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że agresja wobec nauczycieli jest surowo zabroniona w tej szkole? - Ton jego głosu był tak przepełniony patosem, że zdziwiłam się, jak ten człowiek może mówić.  
- O ile dobrze kojarzę, to jestem w tej szkole o wiele dłużej niż pan i doskonale zdaję sobie sprawę z regulaminu, który tu obowiązuje. - Zadarłam głowę do góry, żeby móc spojrzeć w jego oczy. Były prawie białe, jaśniejsze od Malfoya. Dziwne. 
Spojrzał na mnie z wyższością. 
- O ile dobrze kojarzę, to mam w tej szkole o wiele większe prawa, panno Finkle. Więc proszę traktować mnie z szacunkiem, rozumiemy się? Innym razem mogę nie być taki miły.   
Po tych słowach zniknął w klasie.  
- Czy tylko ja umiem podpaść dwóm najgorszym nauczycielom w pierwszy dzień szkoły? 
Ameba poważnie pokiwała głową, po czym stwierdziła, że Ślizgon potrafi wszystko. 
Kiedy Collins ponownie wychynął z tej swojej dziupli, wszyscy już na niego czekali. Posłał mi bardzo, ale to bardzo nieprzyjemne spojrzenie, którym powiadomił mnie, że prawdopodobnie będę miała z nim na pieńku przez cały rok. Genialnie. 
Collins pokazał nam ręką, że możemy wchodzić, po czym cała puchońsko-ślizgońska masa wlała się do klasy i zaczęła napierdalać się wszystkim, czym tylko mogła. Oczywiście przez chęć zajęcia najlepszego miejsca, czyli tego z tyłu. W końcu paru Puchonów oberwało jakimiś żądlącymi, a Ślizgoni jak zwykle dumnie uratowali swoje tyłki przed pączkami latającymi po całej klasie. Collins po prostu przeszedł między nami, poinformował nas o tym, że nie będzie tolerował takiego zachowania i oznajmił, że nikt nie każe nam siedzieć tutaj i w każdej chwili możemy wyjść.W każdym razie patrzył na mnie jakby chciał mnie pokroić na kawałki. Nie wiem, skąd u niego tyle złości. Przecież to naturalne, że uczniowie kłócą się z nauczycielami. 
Razem z Amandą wywalczyłyśmy ławkę względnie na środku. Z tyłu usadziła się Ameba i Blair, a obok nich Malfoy z Weasley. 
- Widzę romans kwitnie - szepnęła Amanda, zerkając na nich. 
- Nie wiem, nie wnikam. - Położyłam książkę na ławce i podparłam głowę ręką. 
Collins naprawdę nie potrafi prowadzić lekcji. 
*** 
Wyjmowałam książki z torby, kiedy Ameba wbiła do naszego dormitorium. Nie wiem jak, może przekupiła jakiegoś Ślizgona kawałkiem czekolady albo coś. Położyła się na moim łóżku, co sama chciałam przed chwilą zrobić, ale nie wytrzymała tak długo. Usiadła i omiotła wzrokiem pomieszczenie. 
- Widzę, że Rózia ma otwarty kufer - zauważyła. - Szkoda by było, gdyby ktoś - jej oczy zwęziły się tak, że pewnie trudno było jej cokolwiek zobaczyć - nagle, zupełnie przez przypadek włożył jej tam jakieś magiczne zwierzątko, które zrobiłby rozpierduchę.
 - Dlatego nikt tego nie zrobi, prawda? - zapytałam przerażona. W sumie niepotrzebnie protestowałam. - Wiesz, że ona zrobi większy rozpiździaj niż to zwierzątko. Jest dopiero pierwszy dzień szkoły. 
- Drugi - uściśliła. Spojrzałam na nią wzrokiem pełnym dezaprobaty, a przynajmniej taki by był, gdyby nie to, że moja wyobraźnia powoli dopuszczała do siebie widok wkurwionej Weasley z podartymi rzeczami. 
Chwilę później biegłyśmy do pani Skype po któregoś z jej pupilków.
____________________

Mózg mi się przegrzał, pewnie dlatego takie krótkie >.< Ale w sumie potem bym męczyła i byłoby jeszcze gorzej.
Jestem nawet zbyt zmęczona na to, żeby zrobić chamską reklamę .____.
ÓMIERAM. 

Obserwatorzy