piątek, 25 października 2013

Rozdział 60


 Po pierwsze: przepraszam za zaniedbanie szczątkowych ilości czytelników.
 Po drugie: przepraszam za zaniedbanie mojej klawiaturki.
 Po trzecie: przepraszam za zaniedbanie współwłaścicielki bloga.
 Po czwarte: Puchonkom się wybacza!



No to, hej

WIELKA REAKTYWACJA HOGWARTOWSKICH!

Najpierw coś do starych fanów, których nie ma, witamy
a teraz do fanów, którzy nimi nie są, zostańcie tu chwilkę i doczytajcie chociaż kawałek, bo mimo że to druga część bloga, tak jakby, to naprawdę nie musicie do niczego wracać, żeby wiedzieć o co chodzi, a więc proszę ładnie zostawić komentarz :D



_____________________________




W moim życiu działo się dużo dziwnych rzeczy.
W ogóle sama jestem dziwna.
No bo, pokażcie mi normalnego Puchona! Taki gatunek zapewne dawno wymarł o ile w ogóle istniał.
Ale zobaczyć swoją przyjaciółkę o godzinie 5 na nogach, to było już po prostu przekroczenie wszelkich granic. A ona Puchonką nie była, więc z nieuzasadnione zachowania można uznać u niej za DZIWNE.
-Gdzie jedzenie... - wymruczałam wygrzebując się spod kołdry, kiedy ktoś coś krzyczał - CO SIĘ DZIEJE? - dodałam po chwili, ale ktoś już zdążył wywlec mnie brutalnie z ciepłego łóżka.
- AMEBA DO CHOLERY!!! COŚ SIĘ DZIEJE!!! - trudno żeby się nie działo skoro miotacie się po całej chacie o świcie, bystrzaku. Spiorunowałam Pottera wzrokiem, ale posłusznie wstałam. - ŚLEPA?!
 James wziął mnie jak pijanego kumpla za ramiona i postawił tuż przed oknem.
 Śliczne to okno, taka śliczna posrebrzana rama, szkło czyste jak cholera, pewno jakieś zamagicznione bo kto w LA ma czas na mycie okien?
 A widoki z tego okna też zazwyczaj są piękne.
 Ale coś im dzisiaj nie wyszło.
 Zatkałam sobie usta dłońmi żeby nie krzyknąć, serce podeszło mi do gardła, i jakby mi to pokazano od razu to uwierzcie mi. Lepszego budzika nie ma. Otóż wszystkie budynki w zasięgu wzroku dymiły. I nie był to ten mugolski dym, który zazwyczaj wydobywa się z kominów w każdym mieście i stwarza niesamowity miejski klimat, o nie. To był normalny dym, taki który powstaje z normalnego ognia.
 Spojrzałam w okna domów.
 Ogień.
I znowu, nie ten zwykły ogień, który ogrzewa mugolskie domy i właściwie tylko w skrajnych przypadkach jest niebezpieczny. Mignęły mi przed oczami zajęcia z OPCMu i mimo tego, że większość przegadałam z innymi puchonami, to rozpoznać szatańską pożogę potrafiłam, czerwone płomienie liżące wszystko co stanie im na drodze, zajmują stopniowo coraz większy obszar i zanim ktokolwiek zorientuje się przez co jest atakowany po prostu się spala.
- Ameba, spierdalamy. - do mojego pokoju weszła Amanda z Dianą, miały poważne miny, starały się opanować całą sytuację. Reszta pewnie już jest na dole. Zrzuciłam z siebie szlafrok, który tylko krępował ruchy i w samej koszuli nocnej zbiegłam na dół.
Jakbym miała określić to co się tam działo, to była to zdecydowanie cisza przed burzą. A może inaczej, burza już trwała ale czekaliśmy aż ktoś się do tego oficjalnie przyzna.
- Dobra, macie - powiedział Billy rzucając każdemu po kolei różdżkę, które schował ponoć w bezpiecznym miejscu podczas naszego pobytu. Na początku nie zatrybiłam po co nam one, skoro jest końcówka wakacji... - Doskonale wiemy, że mugole sami nie miotają od tak po całej Kalifornii pożogą. - no właśnie, to samo chciałam powiedzieć. - Plan jest taki, musimy dobiec na wzgórze, stamtąd wszystko zobaczymy. - zakończył drżącym wzrokiem i wskazał swoją różdżką na okno, z którego było widać przez dym napis 'HOLLYWOOD'. Wszyscy zamilkli na chwilę.
- To drugi koniec miasta! - jęknął Longbottom.
- Jak się nie ruszymy teraz, to... KURWA MAĆ! - krzyknął Potter, bo jasny ogień zaczął właśnie trawić pokój obok. Nie trzeba było nas dłużej poganiać.
 Wybiegliśmy przez drzwi frontowe.
 No dobra, przeciskaliśmy się bez ładu i składu przez te ciasne wyjście i wywracaliśmy się jak jakieś domino.
 Ale się wydostaliśmy.
 Miasto, zazwyczaj dość bezpieczne i piękne zamieniło się teraz w kadr z filmu grozy, nie było widać dalej niż na paręnaście metrów, bo duszący dym osiadał na domach i rozpraszał się wzdłuż uliczek. Złapałam za dłoń Blair i Lee, bo pewnie bym się za chwilę wyjebała gdyby nie to w miarę stabilne oparcie. Grupką, w grobowej ciszy szliśmy przez betonowe miasto, od czasu do czasu dało się słyszeć jakiś krzyk, nie wiadomo czyj, ale wszystko to było bardzo niepodobne do tętniącego życiem miasta które znaliśmy przez całe wakacje.
 Najbardziej wstrząśnięty całą sytuacją wydawał się Billy, Diana musiała go podtrzymywać z jednej, Amanda z drugiej strony i i tak co jakiś czas robiliśmy postoje, żebyśmy mogli rozeznać się z tego, gdzie jesteśmy.
- Jesteśmy w czarnej dupie! - warknął Longbottom i rozłożył ręce w geście bezradności.
- No to wymyśl coś, żeby z niej się wydostać, bystrzaku! - odszczeknął się Billy, którego irytowała już ciągła kłótnia i brak organizacji.
- Tylko spokojnie, nie mamy jedzenia, ale... - kiedy samą siebie usłyszałam po prostu spanikowałam i stwierdziłam, że skoro nie mamy jedzenia to chociaż zaoszczędzę energię z mówienia na jakieś polowanie czy inne survivale, bo naprawdę nie mam pojęcia do czego będziemy zmuszeni.
- Ludzie, w tą czy w tą gdzieś dojdziemy. - powiedziała Diana.
- Dojść to ty se możesz...
- Na Merlina, Potter!
- Gorzej niż Amanda.
- Nie można gorzej.
- A jednak.
- Dobra, idziemy. - Billy przetarł czoło, wstał z murka, na którym siedział no i poszliśmy dalej.
Kiedy przechodziliśmy przez krzaki odgradzające wzgórze od terenów miejskich widziałam jak wszyscy uruchamiają mózgi. Potter i Longbottom zaczęli konkretnie marudzić, Amanda i Diana żywo dyskutowały na temat tego, jak mamy się stąd wydostać. Reszta siedziała cicho, ale wiadomo, że jak jest cicho, to nie jest dobrze.
 Kiedy wspięliśmy się już na wzgórze i odwróciliśmy się żeby zobaczyć ile stąd widać zaniemówiliśmy.
-Miasto-widmo...- ktoś szepnął. Usiadłam po turecku przy literce O i rozpoczęłam puchońską panikę.
- I co teraz? Nic nie widać, bo tam nic nie ma! - powiedziałam żywo gestykulując.


 Kings Cross, peron 9 i 3/4, 11:30

-Hej! - krzyknęła Diana widząc całą Ślizgońską elitę przechadzającą się w zadumie po dworcu. Za każdym razem powrót do Hogwartu był tak samo emocjonujący, jakbyśmy byli pierwszakami. Jakby to wcale nie polegało na nieprzespanych nocach, wiecznych esejach i wkuwaniu na pamięć definicji zaklęć. No ale to był Hogwart!
- AMEBA! BLAIR!!! - oho, no tak, poznajcie naród puchoński. Przez całą stację przetaczał się tłum opatulonych w szaliki, czapki i pączki w łapach Borsuków. O tak, właśnie. Puchonki, Puchoni, Puchony i inne Puchonopodobne rzuciły się na nas w radosnym śmiechu i zaczęły z ekscytacją planować ustawienie stolików w kuchni, czy coś... Nie wiem, przestałam słuchać.
 Obok mnie właśnie przeszedł James i nie zwracając na nic uwagi.
 Ostatnio często mu się to zdarzało.
 Mówiąc 'ostatnio' mam na myśli 'po ataku na Los Angeles', Gryfon po prostu nie doszedł do siebie, a dym spowodował zakadzenie płuc, tym samym niedotlenienie. Czyli, po puchońsku mówiąc, kotek nie trybił najlepiej i czasem trzeba było mu coś naprawdę łopatologicznie wytłumaczyć żeby cokolwiek załapał. Mniejsza o to.
- James?
- Ameba! Co tak wcześnie? - rozejrzałam się po peronie. Większość uczniów już tu była, wcześnie wcale nie było, ale nauczyłam się nie zwracać uwagi na niedociągnięcia w wypowiedziach Gryfonach. Nigdy chyba nie myślał, więc jakieś ubytki na mózgu czy w tym jakimś jego narządzie myślopodobnym wiele nie pogorszyły jego stanu.
 Czasami zastanawiam się, czemu ludziom dzieją się rzeczy, których nie chcemy, a te o których marzymy żeby im się stały po prostu nie mają prawa się wydarzyć.
 Chętnie wymazałabym mu pamięć. Sprawiła, żeby wierzył w każde moje słowo.
 Ale niee, na Merlina! On ma teraz tylko problemy w kontaktach międzyludzkich!
 Dobrze, że nie międzypuchońskich, bo porozumiewanie się z nami, Puchonami, jest naprawdę łatwe.
- Nie jest wcześnie- zerknęłam na mugolski zegarek, było później niż myślałam - chodź, zaraz podjedzie i nigdzie nie siądziemy. - po czym pociągnęłam go w stronę Ślizgonów.

 pociąg

- A pamiętacie jak Longbottom chciał zamordować mysz, bo zjadła mu wypracowanie dla Zielonki?
 Wybuch niekontrolowanego śmiechu, no bo, proszę was, jaki człowiek biega z tasakiem po pokoju wspólnym, szepta groźby do podłogi i rzuca na oślep zaklęcia niewybaczalne do gryzonia?
 Ja wam powiem, jaki.
- Gryfon! - zerknęłam w stronę Jamesa, śmiał się klepiąc dłońmi po udach, zdecydowanie wyglądał coraz lepiej, w miarę czasu przebywania z przyjaciółmi. Oczy odzyskiwały blask, a cera zdrowy kolor.
- Hej, zaraz wysiadamy... - do przedziału wpadła Krukonka wyraźnie czerwieniąc się czując na sobie wzrok Pottera - Co to za syf? - dodała z roztargnieniem wskazując na... artystyczny nieład w naszym wagonie.
 Machnęłam na nią tylko ręką, zebrałam najpotrzebniejsze rzeczy (czytaj: połapałam czekoladowe żaby i wrzuciłam do plecaka) i wyjrzałam za okno.
- Pierwszaki znowu będą się jarać widoczkami. - mruknęła pesymistycznie Amanda
- A ty się nie jarasz? - spojrzałam z politowaniem na przyklejoną do szyby Ślizgonkę
- Ona? Nigdy - zaprzeczyła stanowczo Diana pakując do torby jakieś książki, które podczas hamowania pociągu rozrzuciły się po całym przedziale i prawie zginęliśmy, mniejsza.
 Nagle Ekspres zahamował się gwałtownie, wysypał mi skurwiel moje czekoladowe żaby, wrzucił na mnie Longbottoma i bezczelnie zatrzymał się jakiś kilometr od stacji Hogwart.
- CO DO KURWY DUPY? - wrzasnęła Lee, podnosząc się z podłogi
- Wyrażaj się, młoda damo. - powiedział oschle profesor... Właśnie, nie znam gościa. Ale to raczej profesor. Takie to wysokie, mroczne i nieprzyjemne, to na pewno nauczyciel.
 Lee pozbierała się z ziemi i stanęła na równe nogi.
- Dlaczego nie dojechaliśmy do stacji, jak zwykle? - zbulwersowałam się.
- Wprowadzono pewne procedury bezpieczeństwa, uczniowie wyjdą, zostaną przeszukani, i przejdą ten kawałek pieszo, aby przetestować działanie zaklęć ochronnych. - odpowiedział lakonicznie i szybko się oddalił.
 Uniosłam jedną brew i spojrzałam na pozostałych, ale nic nie mówiłam.
 Szybko opuściliśmy pociąg rzucając tu i ówdzie podejrzliwe spojrzenia, szukając jakiegoś powodu tego zamieszania.
 Przy wyjściu faktycznie, przeszukali nas, Puchonów opierdzielili za nadmiar prowiantu wnoszony na teren szkoły, niektórym powyrzucali jakieś noże, piły mechaniczne czy inne zabójcze narzędzia. Gryfonom zabrali wódkę, ale spokojnie, Hogwardzkie zapasy ubogie nie są, a Krukonom poodbierali książki pieprząc coś o ekologii.
 W każdym bądź razie, wkurwieni, młodzi i młodsi czarodzieje zmierzali do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
- Robi wrażenie. - zatrzymałam się i obejrzałam zamek, błonia skrywały się gdzieś za sosnami, a jezioro dawało o sobie znać przez zimne podmuchy wiatru.
 Pierwszaki wydawały z siebie głośne 'Łaał!', a reszta z podziwem wbijała wzrok w gmach.

 Doszliśmy, i bez skojarzeń proszę.
Wszyscy, cali, zdrowi przynajmniej fizycznie, w grupkach, ale dotarliśmy do bram Hogwartu.
Uczta, sztywne powitalne przemowy, piosenka Tiary Przydziału, jakby sztuczna, na siłę, mówiła coś o własnym rozumie, indywidualności.
Trochę dziwne, zjednoczenie zazwyczaj było motywem przewodnim jej pieśni, nieważne.
Ale żarcie było dobre, najlepsze, jak zawsze!
- Podaj kurczaka!
- Mięso!
- ŻARCIE LUDZIE!!!
 Tak więc, witam przy stole Puchonów.
 Jako Puchonka, zjadłam swoje, pozbierałam co mogłam i ruszyłam z Blair do dormitorium.
 Znany zapach kakaa, drewna i cynamonu wypełnił nasze nozdrza, natychmiast przykleił nam uśmiech do mordek i kazał rozsiąść się wygonie w najbliższym fotelu, na schodku, czymkolwiek, o tak.
 Ktoś coś nucił, ktoś gonił skrzaty o dodatkowe porcje czekolady, inny Puchon rozkładał koce na schodach i wszystko było tak pięknie, tak po staremu, tak cudownie puchońsko.
 Przy kominku zaczęła się zażarta dyskusja na temat tych całych 'procedur bezpieczeństwa', no i, oczywiście, tajemniczego profesora Collins.
 Nie dołączyłam do niej, bo patrząc na plan lekcji na jutro:
Eliksiry
Eliksiry
Transmutacja
Transmutacja
Numerologia
Obrona przed czarną magią
Opieka nad magicznymi stworzeniami
Historia magii
koniec : 16:00
powinnam pójść spać już wczoraj.

 zajęcia z historii magii
- A więc, bunt goblinów został wywołany przez niedogodności związane z... - pierdol, pierdol, ja posłucham.
 Historia magii, jako jedna z luźniejszych lekcji w tym dniu była niepowtarzalną okazją do wymienienia się plotkami z całego dnia i datami najbliższych wix w dormitoriach. A jak już siedzisz przy Potterze, to naprawdę, wiesz wszystko o wszystkim.
W klasie panował nieprzyjemny szmer, więc pisaliśmy do siebie kartkę, zbyt zmęczeni by nawet mówić.
,,Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że to nie jest normalne?
Że coś jest nie tak?''
Podrzuciłam mu zwitek papieru, refleks szukającego uratował karteczkę od skończenia w kłakach jakiejś śpiącej Gryfonki. Może i przeżywał szok, ale niektórych cech po prostu nie da się w człowieku zabić.
,, Coś jest bardzo nie tak. ''
Otrzymałam odpowiedź.
Wzięłam głęboki oddech.
- Incendio - szepnęłam, a świstek stanął w płomieniach.
Po chwili był już tylko kupką popiołu, leżącą na blacie obok zużytego pióra.

_____
może znajdzie się tu jakiś zagubiony w internetach gnom i ładnie nam skomentuje?


~AMEBA




4 komentarze:

  1. Ale ciekawy rozdział i oni znów są w Hogwarcie ! Ale fanie!

    OdpowiedzUsuń
  2. ... Dawaj troche więcej opisów, a mniej dialogów, pomoże troche, bo teraz jest jakieś takie nijakie, ale ogólnie spoko :)
    Zapraszam na rose-breavic-draco-malfoy-love.blogspot.com ... no i jeszcze tu zpwd-zdrowo-porabane-wakacje-debili.blogspot.com

    Pozdrawiam Rose ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest zajedwabiście... jak zwykle
    Zajebisty wygląd... jak zwykle
    Oni znów w Hogwarcie... jak zwykle
    Wszytsko jak zwykle czyli zajebiście!


    *Gdzie mój list z Hogwartu?!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy